Wspomnienia o Księdzu Kanoniku Józefie Kacprzaku, prefekcie szkół w Łęczycy i Łodzi, proboszczu w Tumie i Gałkówce, kapelanie szpitalnym w Łodzi, zaginionym w obozie jeńców polskich w Ostaszkowie na terenie republiki białoruskiej, wchodzącej w skład Związku Radzieckiego.
W dniu wybuchu wojny, 1 września 1939 roku, miałem piętnaście lat. Ojciec mój Michał Nastarowicz, funkcjonariusz Policji Państwowej służył w Komendzie Rezerwy Pieszej w Łodzi przy ulicy Dowborczyków. Pełniąc służbę w stałym pogotowiu, ostatni raz był w domu 3 września 1939 roku, gdzie mieszkałem z nim i starszą o dwa lata siostrą.
6 września na skutek powszechnej ewakuacji mieszkańców naszego miasta opuściłem dom, udając się w poszukiwaniu ojca do Komendy, gdzie pełnił służbę. Ojca już tam nie zastałem. Ze spotkanymi kolegami ojca wyszedłem z Łodzi w kierunku Warszawy. W Mszczonowie, dzięki Opatrzności Bożej, spotkałem ojca. Od tego miasteczka rozpoczęliśmy już wspólną wojenną wędrówkę. Przez Lublin, Kowel, Łuck, a następnie w zwrotnym kierunku dotarliśmy do Brześcia nad Bugiem. Tu, 23 września zostaliśmy zatrzymani przez bojówkę ukraińską i osadzeni w miejscowym więzieniu.
28 września zorganizowanym transportem, składającym się z polskich żołnierzy, policjantów i cywilów, wywiezieni zostaliśmy z Brześcia w kierunku wschodnim na ziemie rosyjskie. 3 października 1939 roku transport nasz dojechał do Babynina, skąd zaprowadzono nas do Pawliszczego Boru do obozu jenieckiego. 26 października ponownym transportem wywieziono nas do Ostaszkowa, dokąd przyjechaliśmy 30 października. Z Ostaszkowa przewieziono nas statkiem na wyspę położoną na jeziorze Seliger.
Już 1 listopada spotkałem na tej wyspie księdza Józefa Kacprzaka, z którym się tam poznałem. Musiał przyjechać wcześniejszym transportem. Kiedy dowiedział się, że jestem z Łodzi i jak się znalazłem w obozie, zaproponował mi udział w cichej mszy świętej za zmarłych i zaginionych podczas wojny. Msza odbyła się popołudniu w klasztorze Niłowa Pustyń znajdującym się na terenie wspomnianej wyżej wyspy, w modlitewnej, przygnębiającej atmosferze. Mimo to nastrój był poważny i podniosły. Ołtarz zastępowała nakryta kocem skrzynia. Podobna i podniosła uroczystość odbyła się z okazji Święta Niepodległości.
Księdza Józefa Kacprzaka spotykałem od czasu do czasu, dużo z nim rozmawiałem o naszych jenieckich losach. Ksiądz Kacprzak sprawiał wrażenie, że jest chory.
21 listopada 1939, po wielu spisach personaliów nastąpił mój wyjazd z Ostaszkowa. Po pożegnaniu ojca z płaczem, pocałunkami i błogosławieństwem na nieznaną drogę, znalazłem się w transporcie szeregowych żołnierzy polskich, cywilów i małoletnich przeznaczonych na wymianę z Niemcami na Ukraińców, Białorusinów służących w Wojsku Polskim, a zamieszkałych na terenach zajętych przez wojska niemieckie oraz Żydów.
W tym transporcie z Ostaszkowa znajdował się także ksiądz Józef Kacprzak. W czasie wsiadania na statek ksiądz Kacprzak został jednak rozpoznany przez oficerów sowieckich, prawdopodobnie po charakterystycznym czarnym płaszczu z aksamitnym kołnierzem oraz kapeluszu z dużym rondem, którzy wyłączyli go spośród wyjeżdżających i zawrócili do obozu w Ostaszkowie, skąd już do Polski nie wrócił i nie pozostał żaden ślad wskazujący gdzie spoczywają jego prochy.
Podobny los spotkał mego ojca – Michała Nastarowicza, który jest na liście strat obozu w Ostaszkowie pod pozycją 1310, co przemawia za tym, iż w obozie tym zginął także Ksiądz Kanonik Józef Kacprzak, umieszczony na liście strat tego obozu po nr 682.
Ten żałobny i smutny zapis brzmi: „kpl./kpt./rez. Józef Kacprzak, kanonik, prefekt szkół w Łęczycy, w latach 1935-1937 prefekt szkoły handlowej i kapelan szpitalny w Łodzi, proboszcz w Tumie i Łodzi”.
Komendantem obozu w Ostaszkowie był sowiecki oficer polskiego pochodzenia – major Malinowski. Mówiono, że w 1920 roku po bitwie warszawskiej razem z armią sowiecką opuścił Polskę. Pewnego razu, kiedy z wyznaczoną grupą ojca szedłem znosić kloce drewna z nadbrzeża jeziora do stolarni – tartaku przywołał mnie major Malinowski i wypytywał skąd się tutaj znalazłem. Rozmawiał wówczas ze mną dość poprawną polszczyzną.
Z Ostaszkowa wywiozłem zaszyte w daszku mojej uczniowskiej czapki adresy 91 osób zamieszkałych do wojny 1939 roku w Łodzi, głównie funkcjonariuszy ówczesnej Policji Państwowej.
Transport, którym wyjechałem z Ostaszkowa 21 listopada 1939 roku dotarł do Brześcia nad Bugiem. Tam, 30 listopada, w drodze wymiany jeńców przekazany został na moście kolejowym Niemcom, którzy zaprowadzili nas do obozu w Małaszewiczach na terenie Polskich Zakładów Lotniczych. Po umożliwieniu mi przez moich starszych opiekunów ucieczki w dniu 5 grudnia, dzięki życzliwej pomocy kolejarskiej rodziny Pana Andrzeja Siedłanowskiego z Białej Podlaskiej, w dniu 8 grudnia powróciłem do Łodzi.
Niezwłocznie rozpocząłem powiadamianie rodzin według przekazanych mi w Ostaszkowie adresów. Powiadomiłem także Łódzką Kurię Biskupią, której Ordynariuszem był wówczas ks. bp. Włodzimierz Jasiński, o losach Ks. Kanonika Józefa Kacprzaka.
Powyższe wspomnienia, zgodne z prawdą, składam jako naoczny świadek przedstawionych w nich wydarzeń na prośbę rodziny i przyjaciół Księdza Kanonika Józefa Kacprzaka, dla ocalenia pamięci o nim i o tych, którym odebrano wolność i życie tylko dlatego, że byli Polakami i dochowali wierności swej Ojczyźnie – Polsce i jej sprawom.
Stefan Nastarowicz, Łódź, 19 marca 1990 roku